Aktualności

105. rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości

Data publikacji 11.11.2023

Z okazji 105. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, przypominamy artykuł Ignacego Augusta Boernera komendanta głównego Milicji Ludowej (5 grudnia 1918 – 24 lipca 1919). Tekst napisany do" Jednodniówki poświęconej wypadkom z 7-11 listopada 1918 r." został opublikowany w „Przełomie” w 1925 r. Na łamach wydawnictwa Polskiej Organizacji Wojskowej zamieszczono: "...garść wspomnień bezpośrednich uczestników tych wypadków, cennych zarówno dla przyszłego historyka owych wielkich chwil, jak i całego społeczeństwa, które niewiele wie o tem pięknem „wczoraj” odrodzonej Rzeczypospolitej."

ROZBROJENIE NIEMCÓW W WARSZAWIE

Dnia 11 listopada 1918 r., o godz. 9 rano udałem się do kwatery głównej Komendanta Piłsudskiego, gdzie zastałem pułk. Sosnkowskiego, który poinformował mię, że Komendant Piłsudski jest w tej chwili w niemieckiej Radzie Żołnierskiej i rozkazał mi udać się tam natychmiast i zameldować się Mu.
Przed gmachem „gubernatorskim“ zastałem liczny tłum, który zachowywał się bardzo niespokojnie i czuło się, że tłum chciałby wedrzeć się do wnętrza gmachu, aby rozbroić tam stacjonowanych żołnierzy. Od kroku tego powstrzymywała go świadomość, że w gmachu przebywa Komendant Piłsudski.
Po wejściu na salę przedstawił mi się niezwykły widok. Duża sala przepełniona była żołdactwem niemieckiem, niedawno tak butnym, bezwzględnym i hardym, a dziś stanowiącym bezwolną, przestraszoną gromadę, która drżała o swoją skórę, obawiając się jakiejś niezwykłej potęgi P. O. W., która ich zniesie, rozprawi się z niemi krwawo za doznane krzywdy.
Ponad tłumem, na wzniesieniu, stał jakiś inny człowiek. Wczorajszy więzień stanu rządu pruskiego, dzisiaj — tryumfator sprawy narodowej polskiej. Człowiek silny, zdecydowany! Człowiek, który wiedział czego chce i dokąd dąży! Człowiek, który natychmiast się zorjentował w tym chaosie i wiedział, którędy wiedzie droga do zwycięstwa!
Cisza panowała niezwykła, a wśród tej ciszy padały krótkie, zwięzłe, mocne, żołnierskie słowa Komendanta:
 
„Żołnierze niemieccy, przemawia do was więzięń stanu dotychczasowego waszego rządu. Rząd wasz doprowadził was nad brzeg przepaści, lecz wyście wydarli z jego rąk władzę i ustanowiliście swój własny, żołnierski rząd! Wyście zmęczeni tym pięcioletnim blisko krwawieniem się. Celem waszego nowego rządu, Rady Żołnierskiej, jest doprowadzenie szczęśliwe was do waszych chat, do waszych żon i dzieci, do waszej ojczyzny. Pamiętajcie, że stać się to tylko wtedy może, jeżeli okażecie absolutny posłuch tej waszej nowej władzy. Znajdujecie się wśród narodu, który wasz dotychczasowy rząd traktował bezwzględnie, z całą brutalnością. Ja, jako przedstawiciel narodu polskiego, oświadczam wam, że naród polski za grzechy waszego rządu nad wami mścić się nie chce i nie będzie! Pamiętajcie, że dosyć krwi popłynęło, ani jednej kropli krwi więcej! Doszło do mojej wiadomości, że żołnierze niemieccy sprzedają karabiny ręczne i maszynowe na peryferjach miasta mętom społecznym. Pamiętajcie, że żołnierz bronią nie handluje. Żądam od was, żebyście się zachowywali zupełnie spokojnie i nie prowokowali więcej narodu polskiego, a wszyscy, jak jeden mąż, wrócicie do waszej ojczyzny. Obecnego tu na sali por. Boernera wyznaczam, jako mego oficera łącznikowego przy waszej Radzie Żołnierskiej, do niego zwracajcie się ze wszelkiemi bólami i potrzebami".

Po tem przemówieniu Komendant wyszedł z sali. W międzyczasie przed gmachem zebrał się ogromny tłum, który wychodzącego Komendanta witał entuzjastycznie. Komendant, stojąc w powozie, przemówił do tłumu: „W tym gmachu obraduje niemiecka Rada Żołnierska, która objęła władzę nad wszystkiemi oddziałami niemieckiemi, stacjonowanemi w Warszawie. W imieniu narodu polskiego wziąłem tę Radę Żołnierską pod swoją opiekę, ani jednemu z nich nie śmie się stać najmniejsza krzywda”. Następnie zwrócił się Komendant do stojących w pośród tłumu, akademików z rozkazem: „Akademicy! Wystąpcie z tłumu i zgrupujcie się”. Gdy się zgrupowało około 30 akademików, Komendant zwrócił się do mnie ze słowami: „Obejmiesz komendę nad tymi akademikami i nad całym gmachem i odpowiadasz osobiście za całość niemieckiej Rady Żołnierskiej”. Odpowiedziałem: „rozkaz”.
Nakazałem akademikom utworzenie łańcucha przed ogrodzeniem gmachu. Następnie posłałem jednego z akademików do Uniwersytetu i zażądałem od por. Sawickiego dostarczenie mi 30 uzbrojonych akademików. Por. Sawicki przysłał mi 20 akademików, lecz nieuzbrojonych. Wtedy zażądałem od niemieckiej Rady Żołnierskiej, żeby mi wydała 20 karabinów, co też niezwłocznie uskuteczniono. W karabiny te uzbroiłem akademików, wrota zamknąłem i ustawiłem dwie silne warty. Do zebranego tłumu przemówiłem i tłum się rozszedł. W tym gmachu stała kompanja wojska niemieckiego, licząca 200 ludzi kompletnie uzbrojonych. W gmachu znajdowały się 4 ciężkie kar. masz., z których dwa były ustawione na pierwszem piętrze w oknach, gotowe do strzału. Następnie udałem się na posiedzenie Rady Żołnierskiej i przemówiłem w te słowa:
„Proszę panów, z rozkazu Komendanta Piłsudskiego objąłem komendę nad całym gmachem, w którym wy obradujecie. Przed Komendantem jestem osobiście odpowiedzialny za waszą całość. Otóż oświadczam wam, że wam włos z głowy nie spadnie, przyrzekam, że wszyscy cali wyjdziecie z Polski, lecz żądam od was absolutnego zaufania do Komendanta Piłsudskiego, żądam od was, żebyście przede mną nie mieli żadnych tajemnic i żądam od was spokoju, spokoju i jeszcze raz spokoju. Nie prowokujcie ludności waszym zachowaniem się, ludności, którą przez trzy lata bez przerwy prowokowaliście. Dosyć krwi popłynęło, ani kropli krwi więcej!”

Przemówienie moje Rada Żołnierska przyjęła okrzykami zadowolenia!
Pierwszem mojem zadaniem było dowiedzenie się jak liczną jest załoga niemiecka w Warszawie, jaki nastrój panuje w całym garnizonie i w jaki sposób może się odbyć odmarsz Niemców z Warszawy.
Według udzielonych mi wiadomości w Warszawie liczyła:


                     Załoga zbrojna    ………    12.000 ludzi
Urzędy, służba pomocnicza, szpitale i t..  18.000 ludzi
                                               Razem . .  30.000 ludzi

Co do nastroju to jeden z członków Rady Żołnierskiej poinformował mnie jak następuje:
Od dłuższego czasu pod wpływem wieści z Niemiec w garnizonie warszawskim cały szereg ludzi przemyśliwało nad tem, żeby władzę ująć w swoje ręce. W piątek dnia 8.XI ukonstytuowała się Rada Żołn., która przedewszystkiem postanowiła wejść w porozumienie ze społeczeństwem polskiem. Odbył się cały szereg konferencji z członkami P. P. S. Przyjazd Komendanta i nagły wyjazd Beselera były momentem decydującym. W niedzielę dnia 10.XI kilku członków R. Ż. konferowało z Komendantem. Tegoż dnia delegaci poszczególnych baonów oświadczyli swoim dowódcom, że przejmują w swoje ręce władzę nad baonami. Korpus oficerski, z jednej strony pod wpływem wieści z Niemiec i z obawy przed porachunkami własnych żołnierzy, z drugiej strony z powodu panicznego strachu przed rewolucją polską, która według nich była przygotowana ze wszelkiemi szczegółami przez P. O. W. i miała się rozpocząć przedewszystkiem pogromem korpusu oficerskiego, tak był zdemoralizowany, że bez słowa protestu, oddał władzę w ręce Rad Żołnierskich i błagał tylko, żeby w imię solidarności narodowej zaopiekowały się one i nimi, co też Rada Żołn. korpusowi oficerskiemu przyrzekła.
Ta obawa przed rewolucją P. O. W. była rozpowszechniona nietylko między oficerami, lecz i między żołnierzami. To też bardzo wiele oddziałów bez naj-mniejszego sprzeciwu oddawało broń.
Lecz nie wszystkie oddziały były tak zdemoralizowane. Pułk „Jabłonna” (Jablonnaregiment) składał się z młodych żołnierzy, dużo między nimi było akademi¬ków. Pułk ten dopiero przed dwoma tygodniami przyszedł do Warszawy na odpoczynek z zachodniego frontu. Liczebność pułku wynosiła około 2000 ludzi. Stacjonowany był w Cytadeli za wyjątkiem 2 kompanji, z których jedna mieściła się w Ratuszu, a druga w gmachu Rady Żołnierskiej.
Dwa baony pospolitego ruszenia „Danauschingen i Didenhofen”, liczyły po 1000 ludzi. W tych oddziałach panował zupełnie inny duch. Żołnierz nie był zdemoralizowany, gotów był się w każdej chwili bić i nie myślał o oddaniu broni. „My nie jesteśmy pobici, a więc z honorem chcemy wrócić do ojczyzny. Honor żołnierski — to jego karabin, jego armaty, jego karabin maszynowy, a więc z bronią w ręku do ojczyzny, choćby przebijając się”. Takie hasło głosiło 4000 żołnierzy, kompletnie uzbrojonych i mających w swym ręku klucz Warszawy — Cytadelę. W chwili decydującej przyłączyłoby się jeszcze 4000 żołnierzy, czyli 8000 bagnetów gotowych do walki. A wielu ludzi myśmy mogli przeciwstawić?...
Kwestja odtransportowania niemców do Niemiec wydawała się początkowo beznadziejna. Przez cały dzień 12 listopada byłem pośrednikiem między nowopowstającemi władzami kolejowemi polskiemi a M. E. D. (Militär Eisenbahn Direction) dotychczasową, okupa¬cyjną władzą kolejową niemiecką.
Niemcy początkowo żądali utrzymania w swym ręku trzech głównych kolei żelaznych: Warszawa—Kalisz, Warszawa—Częstochowa—Herby i Warszawa— Mława. Polscy kolejarze nie zgadzali się! Żądali, żeby chwilowo urzędnicy kolejowi niemieccy pozostali, podporządkowując się władzom polskim. Na to Niemcy się początkowo nie godzili, a gdy się zdecydowali, było już zapóźno. Okrężne depesze wysłane przez Niemców nie zastały już urzędników niemieckich na posterunkach. Wszyscy uciekli, niszcząc na niektórych stacjach zwrotnice jak np. na Warszawsko-Wiedeńskiej. Lecz dzielność polskiego kolejowca przezwyciężyła wszelkie przeszkody. Koleje zostały nadzwyczajnie szybko uruchomione. Elektryczną centralę zwrotnic warszawskich zastąpiono zwykłem ręcznem urządzeniem. Dnia 13 listopada odszedł pierwszy transport wojsk niemieckich, dnia 19.XI, 18 r. — ostatni. W przeciągu tych 6 dni z samej Warszawy wytransportowano przeszło 30.000 wojskowych niemieckich. Bezsprzecznie jest to chlubna karta w dziejach kolejnictwa polskiego!
Wróćmy jednak do pamiętnego dn. 11 listopada 1918 r. Przez cały dzień 11 listopada dochodziły do Rady Żołn. fantastyczne wieści o rzeziach Niemców. Co chwila ktoś wpadał, przeważnie poprzebierani w cywilne ubrania oficerowie, którzy opowiadali niestworzone historje o popełnionych morderstwach nad Niemcami. Dużo mnie kosztowało uśmierzać te wzburzone nastroje Rady Żołn. Co chwila musiałem się do nich zwracać ze słowami: „Meine Herren! blos Ruhe und nochmals Ruhe!” Ten wyraz „Ruhe” tak często używałem, że wkrótce nazywano mnie „Herr Oberleutnant Ruhe”.
Koło godz. 9-ej wieczorem zaczęła się w całej Warszawie powszechna strzelanina. Zdawało się, że dzieją się nadzwyczajne jakieś rzeczy, że odbywa się jakaś ogólna walka. Na posiedzeniu Rady Żołn. powstał popłoch. Kilku mówców domagało się, żeby natychmiast zażądać od Cytadeli, aby tamtejszy garnizon wystąpił i począł wprowadzać porządek siłą bagnetów i kul. Sprzeciwiłem się temu kategorycznie, twierdząc, że jest to zwykła strzelanina tłumu w powietrze. Zażądałem, żeby trzech członków Rady Żołn. natychmiast przejechało się ze mną po mieście, aby naocznie przekonać się o prawdziwości mojego twierdzenia. Po długich naradach zgodzono się. Wsiadło ze mną do samochodu 3 członków i rozpoczęliśmy objazd Warszawy. Przedewszystkiem udaliśmy się na dworzec Wiedeński, gdzie wtedy była największa strzelanina. I tu okazało się, że na peronie stały dwa pociągi. Obydwa pociągi i cały peron zapchany był żołnierzami. Strzelanina była wynikiem nieporozumienia.
Z dworca objechaliśmy wszystkie koszary, gdzie były stacjonowane wojska niemieckie — wszędzie panował spokój. Żołnierze spali, wystawili tylko wzmocnione warty.
Ponieważ doszły nas wieści, że jakiś tłum atakuje Cytadelę, pojechaliśmy i tam. W koszarach koło dworca Kowelskiego zastaliśmy taką sytuację: brama żelazna, związana łańcuchami, światło elektryczne—pogaszone i strzelanina w kierunku Cytadeli. Udało się nam dostać do środka. Wszyscy żołnierze byli w kompletnym, bojowym rynsztunku, okna zabarykadowane, i po przez strzeliny—strzelają.
Po powrocie, gdy moi współtowarzysze zdali sprawozdanie R. Żołn. widziałem, że się wszyscy uspokoili i że zdobyłem sobie zaufanie.
Rada Żołnierska składała się: z trzech przewodniczących, z trzech sekretarzy, z 19 członków (Beisitzer) i z trzech członków komisji prasowej.
W skład niemieckiej Rady Żołnierskiej wchodzili:
1) Daberkow Otto, 2) Hartung, 3) Mann - prze¬wodniczący. 1) Himmelreich, 2) Bauch, 3) Kudajewski - sekretarze. 1) Dr. jur. Donke, 2) Menczykowski, 3) Mennicken, 4) Wagner-Cohn, 5) Kaczmarczyk, 6) Garthe, 7) Kahnt, 8) Jandke, 9) Schlehek, 10) Mayer Bernhardt, 11) Mayer Wilhelm, 12) Dr. Kelk, 13) Neumann, 14) Paułmann, 15) Meerbothe, 16) Früngel, 17) Cibis, 18) Falkenberg, 19) Mionch - członkowie (Beisitzer).

Jako odpowiedzialni podpisywali się: jeden przewodniczący, jeden sekretarz i jeden członek.
Komisja prasowa składała się z trzech osób: 1) Brunner Karl, 2) Richter, 3) Dr. Roth.
Dnia 13 listopada rozpoczęły się transporty. Wpłynęło to nadzwyczaj uspakajająco, lecz ponieważ Niemcy w dalszym ciągu nie wierzyli w sprawność naszych kolei, przeto prosili mnie o audjencję u Komendanta, któremu chcieli przedstawić sprawę wymarszu niektórych oddziałów pieszo ku granicy.
Komendant zgodził się przyjąć delegację. Przyjął ją w towarzystwie pos. Daszyńskiego. Delegacja prosiła o pozwolenie wymarszu piechotą niektórych oddziałów z bronią w ręku. Jednocześnie prosili, żeby ustalić, jakie rzeczy i wiele żywności mogą ze sobą zabierać.
Rezultat tej audjencji był następujący: Komendant zgodził się, że tylko w tym wypadku, gdyby okazało się, że sprawność kolei jest niewystarczająca, to niektóre oddziały będą mogły odbyć drogę pieszo z bronią w ręku. Lecz broń będzie musiała być złożoną w miejscach wskazanych przez Naczelne Dowództwo W. P. Żywności mogą zabierać na 8 dni. Przedmioty, stanowiące prywatną własność, mogą być zabrane bez rewizji, lecz na odpowiedzialność przewodniczących Rad Żołn. Kierunek marszu i miejsca postoju zostaną ustalone przez Nacz. Dow. W. P.
Z powyższej umowy niemiecka Rada Żołnierska nie skorzystała, gdyż okazało się, że sprawność naszych kolei stanęła na wysokości zadania.
Dnia 14 i 15 musiałem łagodzić cały szereg zatargów, powstałych między P. O. W., Milicją Obywatelską oraz różnemi polskiemi organizacjami i oddziałami wojsk niemieckich.
Najpoważniejszym zatargiem był następujący: w nocy z 13 na 14 czy też z 14 na 15 (daty dokładnie nie pamiętam) P. O. W. rozbroiła kompanję Jablonnaregimentu, która stała w ratuszu. P. O. W. ustawiła na okolicznych domach koło Ratusza kar. masz. w nocy i przypuściła atak do Ratusza. Kompanja niemiecka nie stawiła większego oporu i pozwoliła się rozbroić. Gdy ta wieść doszła do Cytadeli powstało ogromne wzburzenie. Jablonnaregiment chciał maszerować, aby z powrotem odebrać broń i uwolnić, jak mówili, aresztowanych. Rada Żołn. orzekła, że nie może opanować sytuacji. Znowu musiałem uspakajać i przyrzekłem, że sprawę załatwię pomyślnie. Udałem się natychmiast do Ratusza. Okazało się, że kompanja nie była aresztowana, tylko rozbrojona. Uspokoiłem żołnierzy i kompanję uzbrojoną odprowadziłem do Cytadeli.
Postępowaniem swym zdobyłem sobie ogromne zaufanie i wdzięczność Jablonnaregimentu, co następnie wzupełności wyzyskałem.
Zdobycie sobie zaufania Jablonnaregimentu było w tych czasach walorem bardzo poważnym.
Dnia 15 sytuacja znowu się bardzo zaostrzyła. Pod wpływem wieści z Niemiec, szczególniej z powodu wiadomości, że Hindenburg w dalszym ciągu stoi na czele wojska i że berlińska Rada Robotnicza i Żołnierska wydały rozkaz do poszczególnych Rad Żołnierskich, że są tylko organami doradczemi, a dowództwo nad oddziałami sprawują w dalszym ciągu oficerowie, nastrój w garnizonie warszawskim znacznie się zmienił. We wszystkich oddziałach, stacjonowanych w Cytadeli, oficerowie nałożyli z powrotem odznaki, objęli dowództwo i zaprowadzili rygor wojskowy.
Nawet w samej Radzie Żołn. powstały zatargi. Niektórzy członkowie żądali, żeby berliński rozkaz wprowadzić natychmiast w życie i w Warszawie. Zebranie Rady Żołn., było bardzo burzliwe. Kilkakrotnie na tym zebraniu przemawiałem i w końcu udało mi się doprowadzić do tego, że większość postanowiła nie zastosować się do berlińskich rozkazów i utrzymać pełnię władzy w swoim ręku.
Na tem posiedzieniu postanowiono wybrać za pomocą tajnego głosowania trzech członków, którzy następnego dnia, t. j. 16 listopada mieli zawrzeć pisemną umowę z polskiemi władzami wojskowemi, co do transportów niemieckich żołnierzy.
Chcąc się dokładnie zorjentować w sytuacji dnia 15 o god. 11 w nocy udałem się w towarzystwie dwuch członkow Rady Żołn. w przebraniu żołnierza niemieckiego do Cytadeli.
W Cytadeli udałem się naprzód do kasyna oficerskiego, gdzie zastałem bardzo wiele oficerów, wszystkich w odznakach, którzy prowadzili jakieś narady. Gdyśmy weszli oficerowie przerwali nardy i zaczęli wypytywać się, co słychać w Warszawie. W kasynie byliśmy bardzo krótko.
Następnie udaliśmy się do lokalu Rady Żołn., gdzie zastaliśmy bardzo wielu żołnierzy, którzy też obradowali nad sytuacją. Początkowo przysłuchiwałem się, gdy się jednak zorjentowałem, że i w tej lokalnej Radzie Żołn. rozkaz berliński wprowadza silny ferment, zdekonspirowałem się i przedstawiłem się, jako oficer łącznikowy Komendanta.
Przez jakie pół godziny przemawiałem, zwalczając bardzo ostro politykę oficerów niemieckich. Nawoływałem do zgody w łonie Rady Żołn. Dowodziłem że gdy władzę obejmą z powrotem oficerowie, to krew się poleje. W końcu, gdy wychodziłem, żegnano mię okrzykami zadowolenia.
Dnia 16 rano, gdym przyszedł do Rady Żołn., zastałem przewodniczącego Daberkowa i dwuch jakichś delegatów żołnierskich, którzy doręczyli Daberkowowi jakieś dokumenty. Zorjentowałem się natychmiast, że dzieje się znów coś bardzo poważnego. Zażądałem od Daberkowa, żeby nie miał przede mną tajemnic i żeby mi te dokumenty pokazał.
Daberkow kategorycznie się sprzeciwił. Wtedy zwróciłem się do delegatów, żądając od nich, żeby wpłynęli na Daberkowa. W końcu oświadczyłem, że w tej sprawie żądam natychmiastowego zebrania całej Rady Żołnierskiej.
Daberkow w końcu się zgodził, lecz z jednego dokumentu wyciął nożyczkami jedno zdanie i doręczył mi obydwa dokumenty.
Z treści dokumentu wysłanego przez radę żołnierską Cytadeli wynikało, że niemcy nie mogą liczyć na przydział żywności ze strony polskiej, a wydane racje się kończą więc, jest brak zapasów i że stosunek niższych organów wojskowych polskich jest coraz bardziej agresywny, przeto należy zwrócić się przy pomocy radja do władz niemieckich, aby celem wycofania wojsk, znajdujących się w garnizonie warszawskim, nadesłały odpowiednie środki transportowe, żywność i ochronę wojskową.
W następnym dokumencie 3 kompanja 2 Ldstrm. Inf. Ers. Batl. zawiadamiała Radę Żołnierską, że zdecydowana jest nie oddawać broni, aby chronić już rozbrojonych towarzyszów od grabieży i wystąpień czynnych Polaków.
Po przeczytaniu tych dokumentów zażądałem, żeby obydwaj delegaci, którzy te dokumenty przynieśli też należeli do delegacji, która miała się udać do Komendanta, lecz bez głosu decydującego. Przewodniczący Daberkow zgodził się na to.
Udałem się natychmiast do Komendanta i przedstawiłem mu całą sytuację. Komendant kazał mi udać się zaraz do gen. Szeptyckiego, gdzie znajduje się pułk. Sosnkowski, przedstawić im sytuację i rozkazał, żeby oni przyjęli niemiecką delegację i zawarli z nią pisemny układ. Jednocześnie kazał mi Komendant zakomunikować pułkownikowi Sosnkowskiemu, że ma układ podpisać w zastępstwie Komendanta.
Umowa zawarta dn. 16.XI 1918 r. pomiędzy Radą Żołnierską niemiecką a zastępcami Komendanta Piłsud¬skiego: gen. Szeptyckim i pułk. Sosnkowskim zawiera 4 następujące punkty: 1) żołnierze niemieccy garnizonu warszawskiego i łódzkiego, zabierają z sobą broń boczną, karabiny, a oddziały karabinów maszynowych — ciężkie karabiny. Uzbrojenie to zostanie wydane wyznaczonym oficerom polskim za pokwitowaniem w Mławie lub Skalmierzycach. Lekkie karabiny maszynowe z amunicją zostaną bezzwłocznie wydane. 2) odtransportowanie wgłąb kraju broni, złożonej przez Niemców na granicy, nastąpić ma z chwilą przekroczenia granicy przez ostatni oddział wojska niemieckiego. 3) pozostały materjał wojenny zostanie wydany bezzwłocznie. 4) umowa wchodzi w życie natychmiast i zostanie przez obie strony zakomunikowana swym rządom.
Umowa ta wpłynęła uspokajającą na wojsko niemieckie.
Wieczorem tegoż dnia byłem w kwaterze głównej Komendanta. O godz. 11 wieczór zostałem zawezwany do telefonu. Pan ppułk. Nieniewski zakomunikował mi telefonicznie, że do sztabu nadeszły wiadomości o pogromach P. O. W-iaków przez wojska niemieckie w Białej i Międzyrzeczu.
Natychmiast udałem się do Rady Żołn., gdzie zastałem zaledwie kilku członków. Zażądałem zwołania zebrania członków Rady Żołn. W międzyczasie kazałem potajemnie zerwać połączenie telefoniczne Rady Żołn. z centralą miejską.
Na zebraniu wystąpiłem bardzo ostro. Przedstawiłem im, że gen. Hoffmann urządził rzeź P. O. W-iaków w Białej i Międzyrzeczu. Jeżeli Rada Żołn. nie zareaguje przeciwko temu, to wina wypadków, które odbędą się w Warszawie, spadnie na nich. Dzi¬siaj została podpisana umowa, a wasz generał zdążył już podeptać tę umowę. Po bardzo burzliwej dyskusji zażądałem, żeby wybrano przedstawiciela, który natychmiast porozumie się z Brześciem.
Jako delegata wybrano Kaczmarczyka. Ponieważ okazało się, że w gmachu rozmówić się z Brześciem nie można, przeto zabrałem ze sobą Kaczmarczyka do centrali telefonicznej miejskiej.
Kazałem połączyć się z Brześciem. Jedną słuchawkę trzymał Kaczmarczyk, a ja drugą i przeto słyszałem całą rozmowę:
Przedstawiciel Rady Żołn. w Brześciu mówił:

„Wy w Warszawie znajdujecie się w niebezpieczeństwie, przeto postanowiliśmy podążyć wam na pomoc. Chcemy dążyć trzema linjaml kolejowemi. Sześć szwadronów kawaierji (czarni huzarzy i ułani) wraz z artylerją zdobyli Białe, gdzie w przeciągu 3 godzin walczono z bandą, liczącą 520 ludzi. Banda była uzbrojona w karabiny, k. m. i granaty ręczne. Banda została rozbita”.
„W Międzyrzeczu zebrała się banda z 2000 ludzi, którzy zaczęli plondrować magazyny. Wysłano parlamentarjuszy automobilem z białą chorągwią. Do parlamentarjuszy strzelano. Posłano wojsko, które rozproszyło bandę i rozstrzelano 13 osób.
Z wojskami polskiemi walczyć nie chcemy, lecz bandy będziemy bezwzględnie gromić. Linje kolejowe będą z powrotem obsadzone. Jeżeli Polacy się zgodzą, to dobrze, jeżeli nie — to siłą weźmiemy”.

Kaczmarczyk pod moje dyktando oświadczył:

„Nieprawdą jest, że my jesteśmy w niebezpieczeństwie. Dzisiaj z Rządem Polskim została zawarta umowa. Umowę tę podpisały Rady Żołn. Warszawy i Łodzi. Umowa musi być za każdą cenę dotrzymaną. Rada Żołn. nie śmie swego słowa łamać. Dosyć było rozlewu krwi. My więcej walczyć nie chcemy. Chcemy wrócić do ojczyzny. Polacy nam nie przeszkadzają, natomiast pomagają. Wstrzymajcie przeto wszelkie dalsze zaczepne kroki”. Przedstawiciele Brześcia — „Rozmowę tę przedstawię na zebraniu Rady Żołn. i dam wam jeszcze dzisiaj wiedomości”.

Po wysłuchaniu powyższego natychmiast udałem się z raportem do Komendanta.
Komendant rozkazał zawezwać natychmiast gen. Szeptyckiego. Gdy się zjawił, odbyła się narada, po której udał się ze mną do centrali telefonicznej. Po drodze zabraliśmy Kaczmarczyka.
W     centrali telefonicznej o godz. 2-ej     w nocy dnia 17 odbyła się druga rozmowa z Radą     Żołnierską Brześcia. Jedną słuchawkę trzymał generał, drugą Kaczmarczyk, pomiędzy niemi siedziałem ja i pisałem odpowiedzi dyktowane przez pana generała, które musiał udzielać Kaczmarczyk.
W    rozmowie tej Kaczmarczyk w imieniu całej Rady Żołnierskiej wystąpił z apelem, żeby     natychmiast powstrzymali wszelkie kroki zaczepne. Zażądał przysłania delegatów i oświadczył, że z ramienia Warszawskiej Rady Żołnierskiej i Rządu Polskiego będą wysłani delegaci do Brześcia.
Z ramienia wojskowości wyjechał rano ppor. Adam Rudnicki. Dalsze pertraktacje są mi nieznane.
Dnia 17 odczuło się, że naprężenie minęło.
Dnia 18 nadeszła z Brześcia depesza: „Kein Widerstand leisten, Citadelle übergeben”.
Przez ten czas transporty szły w dalszym ciągu normalnie. Dnia 18 wieczorem oddano wszelkie składy broni i amunicji w Cytadeli, oraz aparaty telegrafu iskowego. Dnia 19 odszedł ostatni transport z wojskiem, z którym wyjechała i Rada Żołnierska. Ogółem zostało odtransportowanych do Niemiec 26.930 ludzi.
Prócz powyższej liczby wyjechało z Warszawy jeszcze około 3000 ludzi na własną rękę, koleją i statkami Wisłą. W ten sposób nastąpiło rozbrojenie Niemców w Warszawie pomiędzy 11 a 19 listopada 1918 roku.
                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                      BOERNER.

Źródło: „Przełom”, Warszawa 1925. Polona.

Zdjęcia: Zbiory historyczne KGP, Polona, NAC.

 

Powrót na górę strony